I pogodę szlak jasny trafił, wczoraj słońce i +11°C, a dziś dla odmiany +4°C i mega fajna mgła. Tak więc warun raczej średni, ale nie ma co wybrzydzać tylko jechać. Pytanie tylko gdzie. Standardowo jak nie mam pomysłu to jadę na Wesołą, Lędziny i Chełm Śląski, a potem wracam przez Imielin i całe Mysłowice. Tak też było dziś chodź niby miałem pomysł na Tuliszów, ale on sobie poczeka na tego co się grypą zasłania.
W sumie w Chełmie Śląskim chciałem wjechać na Smutną Górę, ale odpuściłem bo i tak widoków z niej bym nie miał. Kolejny wypad gdzie fotek robionych żelazkiem brak. No dobra jedną wstawię zanim mgła była na tyle duża, że postanowiłem włożyć żółtą kamizelkę lidera. Potem czym bliższej Katowic tym przejrzystość ponownie wzrastała.
Prawdopodobnie najbardziej wysunięta droga Imielina, jeśli chodzi o zachodnią granicę miasta
Planów wyjazdowych było całkiem sporo, początkowo miałem pyndalić na Kraków i Tarnów. Wszystko było zgodnie z planem aż do Trzebini gdzie stwierdzam, że fajnie zahaczyć o podjazd pod Czyżówkę (408m n.p.m.) i olać nudny Tarnów. Nie powiem dobrze zrobiłem, bo ciągle góra dół było, a takie klimaty kocham najbardziej! Docieram do Bolesławca w takim interwale i pojawia pytanie co dalej. Ano mam smaka na kolejny podjazd tym razem między województwem śląskim, a małopolskim tak więc obieram kierunek Klucze i Ogrodzieniec. Trochę serpentyn i jestem na 455m n.p.m. Potem jeszcze Łazy, Chruszczobród, cała Dąbrowa Górnicza i Somalia i melduje się w bazie.
Wypad fajny, ale gdyby nie Authorak, który robił za Pana robotę, to zostałbym w Kato. A wystarczyłoby tylko by kopyta podawały lepiej to mega fajne tempo by siadło, ale że Pan bez formy to wyszła jedynie rozgrzewka przed Dolnym Kubinem. Trochę ich muszę zrobić bo po Słowacji to jednak trza myśleć jak i w którym momencie zacząć podjazd, w którym momencie użyć odpowiedniej przerzutki oraz zadbać by kadencja była na tyle duża by nie zmachać się zbytnio.
A tak poza tym to ciągle w głowie kłębiła mi się nuda Fatboy Slim - Push the Tempo, potem przyszła druga zespołu Pustki - Słabość Chwilowa, a na końcu zawitał w mojej łepetynie Witek Muzyk Ulicy - Serce Wolności. Niezły rozrzut, ale to tak jak z moimi pomysłami na tripy!
Pomimo, że Bieluch ciągle na mnie patrzy swoimi ślepiami z prośbą bym go zabrał na spacer, ponownie wybieram Authoraka. No cóż lepiej mi się śmiga na mtbku, nic na to nie poradzę. Jest jak jest, Biały więcej stoi niż jeździ więc chyba pora pomyśleć by oddać go pod młotek i liczyć na to, że ktoś dobrze się nim zaopiekuje. Ciągle się waham, ale jak ma stać w samotności i przybierać ino kurz to chyba najlepsze rozwiązanie. Pożyjemy, zobaczymy ...
A wracając do dzisiejszego wypadu to nic specjalnego, ino rundka do Lędzin i Jaworzna. Takie tam nic, same przynudnawe asfalty i tyle.
Plan na dziś był prosty: jechać ciągle z tą samą prędkością non stop czy to górka czy prosta. Miało być lajtowo i było chodź często kusiło depnąć mocniej po spdkach.
Myślę sobie teraz, że czasami dobrze przyhamować swoje ambicje i zostawić je na coś bardziej wymagającego i zaatakować wtedy kiedy trzeba, a na płaskich terenach jechać sobie bez gonitwy! I tak pomimo odhaczenia tylko Świerklańca, Tarnowskich Gór i Tworogu na liczniku zawitała wartość trzycyfrowa z skromnym groszem po przecinku! Mały szczegół, a cieszy.
Genezy tego wypadu brak, początkowo sami nie wiedzieliśmy gdzie chcemy jechać. Dopiero rano udało się uzgodnić, że chcemy nawiedzić Kamieniołomy Koparki w Jaworznie. I tak najpierw ustawka pod Mariackim o 12.15, szybkie przywitanie i w drogę. Droga jak droga, standardowa bo po co udziwniać jak miało wyjść 2 x 29km.
Powrót również standardowy z zahaczeniem o Velostradę Jaworznicką, która wygląda jak wygląda. Miała być odśnieżana, ale nic z tego. Jest jak jest, u nas to normalne, że obietnice to tylko puste słowa pod publikę. W drodze powrotnej próbujemy jeszcze łapać zachód Słońca gdzieś w Szopienicach. Taki średni na jeża był.
Authorak na tle Kamieniołomu "Koparki", obecnie zalanego od x lat
Po ostatniej ciężko wymęczonej trzydziestce w końcu trzeba się wziąć w garść i odpalić wrotki na dłuższy dystans. Ponownie na planach się skończyło, a to dlatego, że moje palce u stóp nie lubią ujemnych temperatur i to bardzo, bardzo! No cóż miękkim nie wolno być i trzeba myśleć pozytywnie, że stopy mają ciepło. Hmm to nic nie daje więc i tym razem wyszedł jakiś taki emerycki dystans.
Celem na dziś była Smutna Góra i coś dalej, ale na Smutnej stwierdzam, że dorzucę Tychy i styknie. Większej pętli robić nie chciały moje paluszki u stóp chodź kusiło rozwinąć skrzydła gdzieś dalej tak by zawinąć większy okrąg.
Może następnym razem się uda w końcu zrobić upragnioną setkę lub jakiś totalnie wyczesany dystans z zajedwabistymi widokami cieszącym oko-oczy.
No cóż nie cierpię robić suchych i bezsensownych kilometrów, ale już mnie roznosiło wewnętrznie więc musiałem coś przekręcić bez ikry! I tak pokręciłem się trochę po Mysłowicach, Lędzinach i trochę po południowych dzielnicach Katowic. Niby nic specjalnego, ale zawsze coś.
Miałem takich nudnych kaemów nie trzaskać tylko robić rozsądne wojaże, a wyszło jak zawsze. Na plus zaliczam Słońce, którego dawno nie widziałem. Śmiało stwierdzam, że wolę ambitny plan i długi dystans niż krótki, który nic nie wnosi ani do treningu ani też do jakości. Gdyby ino było trochę cieplej tak z +5 to bym jakąś setkę ogarnął, a tak z racji szybko marznących paluchów u stóp trzeba się wstrzymać i czekać na lepsze warunki do jazdy.
Tempo też słabawe wyszło, głównie dlatego że z każdym pokonanym km odechciewało mi się jechać. No ale jak się powiedziało A to trza powiedzieć B i nie odpuszczać. Coś takiego mam w sobie, że nie umiem odpuścić czy zrezygnować mimo, że powinienem. Kolejny raz wypizgało mnie nieźle, i zamiast zawrócić to pętlę domknąłem; tak więc żyję i dalej będę truł wam dupę moimi wypocinami na Beesie! Sorry ...
Nie sądziłem, że dziś gdziekolwiek się ruszę. Dziwnym trafem się udało, wyciągam mego kompana i ruszam po 13 na szlak. Pytanie tylko dokąd, pomysł miałem na Tuliszów lecz zmieniłem na Górę Siewierską i tamtejszą Równą Górkę. Pewnie każdy się zastanawia dlaczego. A no dlatego, że prądu brak to i cel bliższy wydawał się lepszą opcją.
Na miejscu fotka żelazkiem i bez zbędnych meandrów kierunek dom. Jechało mi się dziś strasznie źle tak jakby ktoś zapomniał mnie na noc podpiąć do ładowania. I nawet na wiatr nie mogę zwalić. Jakiś tam hulał, ale nie na tyle by był on przyczyną mojej słabszej dyspozycji.
A jaki był rok 2018? W liczbach to:
92 wypady
10062,29 przejechanych kaemów
415h i 16min w siodle
łącznie 56990 upa
Podsumowując nie ma źle nie ma dobrze. Liczby pokazują, że pod względem odbytych wycieczek to był najsłabszy rok odkąd prowadzę Beesa. A może to znak, że nie ilość się liczy tylko jakość, i tak za najlepszy wypad roku 2018 uważam: Najazd Tatr mtbkiem!
Może tylko dodam jeszcze, że z objazdu Tatr można spokojnie urwać godzinkę, a może nawet dwie jadąc jak cichy zabójca Authorakiem albo wybrać następnym razem Bielucha dzięki któremu zmęczenie dzieli się przez 2!
Dziś w sumie plan był prosty, pojeździć po okolicy i popstrykać foty pseudo pałacom. Na pierwszy ogień poszedł Pałac w Rybnej, potem był sobie pseudo Zamek w Zbrosławicach. Był taki pseudo, że nawet nie wyciągałem żelazka by ten okaz ruiny uchwycić. Następnie udałem się do Kamieńca, gdzie miejscowy Pałac służy jako Ośrodek Leczniczo-Rehabilitacyjny dla Dzieci. Pomijając ten fakt to nawet fajny ten Pałacyk mają tylko ciężko go uchwycić w pełnej krasie. Stoi w takim miejscu, że zawsze coś go zasłania czy z jednej strony czy innej. W końcu po prawie udanej próbie obfocenia udaje się dalej.
Obieram kierunek Szałsza i tamtejszy Pałac, według mnie jeden z lepszych przykładów, że jak się ma dudersy to i z gówna panoramę się wyrzeźbi! Szkoda tylko, że zamknięte dla turystów. Potem jeszcze Radiostacja w Gliwicach i bez zbędnego meandrowania melduje się w domku.