Nie sądziłem, że dziś gdziekolwiek się ruszę. Dziwnym trafem się udało, wyciągam mego kompana i ruszam po 13 na szlak. Pytanie tylko dokąd, pomysł miałem na Tuliszów lecz zmieniłem na Górę Siewierską i tamtejszą Równą Górkę. Pewnie każdy się zastanawia dlaczego. A no dlatego, że prądu brak to i cel bliższy wydawał się lepszą opcją.
Na miejscu fotka żelazkiem i bez zbędnych meandrów kierunek dom. Jechało mi się dziś strasznie źle tak jakby ktoś zapomniał mnie na noc podpiąć do ładowania. I nawet na wiatr nie mogę zwalić. Jakiś tam hulał, ale nie na tyle by był on przyczyną mojej słabszej dyspozycji.
A jaki był rok 2018? W liczbach to:
92 wypady
10062,29 przejechanych kaemów
415h i 16min w siodle
łącznie 56990 upa
Podsumowując nie ma źle nie ma dobrze. Liczby pokazują, że pod względem odbytych wycieczek to był najsłabszy rok odkąd prowadzę Beesa. A może to znak, że nie ilość się liczy tylko jakość, i tak za najlepszy wypad roku 2018 uważam: Najazd Tatr mtbkiem!
Może tylko dodam jeszcze, że z objazdu Tatr można spokojnie urwać godzinkę, a może nawet dwie jadąc jak cichy zabójca Authorakiem albo wybrać następnym razem Bielucha dzięki któremu zmęczenie dzieli się przez 2!
Dziś w sumie plan był prosty, pojeździć po okolicy i popstrykać foty pseudo pałacom. Na pierwszy ogień poszedł Pałac w Rybnej, potem był sobie pseudo Zamek w Zbrosławicach. Był taki pseudo, że nawet nie wyciągałem żelazka by ten okaz ruiny uchwycić. Następnie udałem się do Kamieńca, gdzie miejscowy Pałac służy jako Ośrodek Leczniczo-Rehabilitacyjny dla Dzieci. Pomijając ten fakt to nawet fajny ten Pałacyk mają tylko ciężko go uchwycić w pełnej krasie. Stoi w takim miejscu, że zawsze coś go zasłania czy z jednej strony czy innej. W końcu po prawie udanej próbie obfocenia udaje się dalej.
Obieram kierunek Szałsza i tamtejszy Pałac, według mnie jeden z lepszych przykładów, że jak się ma dudersy to i z gówna panoramę się wyrzeźbi! Szkoda tylko, że zamknięte dla turystów. Potem jeszcze Radiostacja w Gliwicach i bez zbędnego meandrowania melduje się w domku.
Jakoś tak wyszło, że pracę przy piątku skończyłem o 11, co jednak jak się potem okazało nie do końca było prawdą. Pomijając ten nudny fakt i korzystając z dość wczesnej pory przybywam do domku, szybko się przebieram i ruszam. Nie wiem gdzie więc standardowo jak pomysłu brak to kierunek Lędziny.
Do Lędzin docieram coś za szybko jakbym ekspresem jechał. Ale nie ma co się dziwić temu, po prostu moje oponki lubią mokre jezdnie, wtedy też stają się szybsze tak jakby kilka kucy mocy dostawały gratis. Tak to można jeździć, no może poza tą mżawką, która dołączyła się do mnie na Wesołej. W sumie to dzięki niej łatwiej było przegryźć ten Smog Śląski, który u nas panuje! Potem jeszcze Podlesie, Zarzecze, Ligota, D3S oraz Bogucice i ląduje w domku.
Na początek witam wszystkich przeglądających moje bazgroły, i w sumie teraz wypadałoby coś nabazgrać. Tylko problem w tym, że nie ma pojęcia co! Może tak był sobie grad, potem mżawka, a na koniec niespodziewanie dostałem na pocieszenie wmordewind. A tak poza tym to jak pisze kolega Trollking zrobiłem typowego gluta, czyli jazdę dookoła komina. Kolejno odhaczyłem Panewniki, Kochłowice, Chorzów, Siemianowice Śląskie i Czeladź. Tak to jest to miasto z największym dworcem w Polsce, którego nikt nie umie znaleźć! Dobra nie nabijam się bo jeszcze nam jakieś przepustki wprowadzą, ogólnie to lubię Czeladź chodź tam nic nie ma!
Ponownie weekend podzielił się na dwie części: tą pieszą i tą rowerową. Jako, że jest to blog rowerowy standardowo wpisu z górek nie będzie, za to będzie lekki opis rajzy Authorakowej! I tak rano wstaje, wyglądam za okno i mój uśmiech znika jak tylko zobaczyłem tą szarość za oknem. Szybki rzut oka na prognozę pogody, a tam 4-godzinne okienko się wyjawia! Nie było innego wyjścia jak zebrać własne cztery litery i wsiadać na rower!
W sumie trasa jak trasa, 99% to asfalt bo niezbyt chciało mi się taplać w błocie. Chodź nie powiem lubię, jak Authorak przybiera barwy wojenne i wygląda jak robotnik wracający z budowy. Jednak tą przyjemność zostawiam sobie jak wybiorę się na Rybnickie dukty.
Wracając do trasy to najpierw kieruje się na Wesołą, potem Dziećkowice gdzie robię sobie chwilowy popas i zastanawiam się czy jest sens wyciągać żelazko by fotkę jakąś machnąć. Chyba nie, więc wsiadam ponownie na rower i obieram kierunek na Velostradę Jaworznicką. Potem jeszcze Sosnowiec i Siemianowice Śląskie zostaje odhaczyć i jestem u siebie.
Wczoraj były góry więc dziś rower must be have! I tak po zgadaniu się z Marcinem na 11.45 na Akademikach przystępuje do misji ogarnięcia własnej osoby. Jakby nie patrzeć wszystko szło dobrze do momentu przywitania się z Authorakiem. Ten na starcie oznajmia mi, że chce nową dętkę. No cóż stara aut, szybkie sprawdzenie opony i nówka sztuka ląduje w środku. Potem tylko dopompowanie i lecę na zbiórkę. Na szczęście mam pompkę podłogową to szybko poszło, ale nie na tyle by nie spóźnić się o kwadrans akademicki. Szybkie przywitanie się i w drogę.
Co do trasy wybieramy wariant leśny, co było dobrą decyzją ponieważ można było popuścić wodze fantazji i pobawić w lekkim śniegu. Na Chudowie chwila przerwy na izobronka, potem obyckanie żelazkiem topoli oraz zamku i następuje pora zbierania się w drogę powrotną. Ponownie wygrywa wariant bez blachosmrodów. Dodam tylko, że jak przystało na porę roku na D3S piękna szklanka się mieni, takie ślizganie to Ja rozumiem ...
Patrząc rano za okno i zobaczeniu Słońca stwierdzam, że można startować. Na przekór prognozom ruszam i kieruje się na Będzin i DG. Wszystko szło dobrze aż do 27km, potem się rozpadało i dalsze kręcenie mijało się z celem. No nic trzeba obrać kierunek Dom i tak by nie robić nic nadto kieruje się z powrotem na Będzin, potem SO i jestem w Kato.
Co by nie było z cukru nie jestem, ale nie lubię mieć mokro. Wiadomo gdzie ... w butach! Ach to zdradzieckie Słońce ...
Zastanawiam się co by tu szkrobnąć. Może tak ... Było sobie Bielsko i tyle. No dobra bez żartów jakieś kilka zdań napisze.
Dobra zacznę od początku, a początek to lotny start z Podlesia. Na mostku na Mlecznej chwila rozmowy z Łukaszem i Marcinem i w drogę. Kierunek Bielsko, pytanie tylko jak. Ano, że lepiej znam tereny od dwóch towarzyszy podróży to przejmuje pałeczkę prowadzenia wycieczki. I tak najpierw przez Tychy i Kobiór lądujemy na super ścieżce, na której powstało pierwsze zajeklimatyczne foto oczywiście robione żelazkiem. Potem kolejno Tama na Jeziorze Łąka, Tama Goczałkowicka i przez Czechowice Dziedzice zjazd podjazd i zjazd do Bielska gdzie to odwiedzamy najpierw Bolka i Lolka, a potem Reksia z którym przybijam piątkę!
To by było na tyle. Dziś klimat nadawały chmurki nad naszymi głowami. Można żałować, że gdzieś po drodze umknął nam zachód Słońca. Po uwarstwieniu chmur sadzę, że byłby zajedywanisty!
Rano koło 7 termometr zeznawał -8 więc zamiast iść na rower tak jak pierwotnie zakładałem zgaduje się z Marcinem na 11.30 licząc, że będzie cieplej. Wielkich cudów się nie spodziewałem, ale coś tam przez te kilka godzin się ociepliło do tego stopnia, że na starcie było tylko -3. No cóż jak się powiedziało a to trzeba powiedzieć b i stawić się na zbiórce.
Na miejscu jestem idealnie w punkt, chwila rozmowy i ruszamy w kierunku Bierunia. Standardowo lecimy przez Murcki i Lędziny. Potem cel, czyli Jeziorko Łysina i pauza. Lekko popizgiewa więc długo nie siedzimy, lecimy dalej i poprzez Cielmice i Murcki lądujemy na początku Ochojca gdzie każdy w swoją stronę śmiga.
Podsumowując standardowo stopy mi wymroziło, obojętnie ile par skarpetek i czy pojadę z ochraniaczami, które wg producenta mają dawać ciepło do -10 to mi i tak jest zimno w palce u stóp. Co dziwne wszędzie indziej komfort termiczny OK.