9:06 pobudka, wstaję patrzę, a tam słonko więc grzechem byłoby takiej pogody nie wykorzystać. Dodając spotkanie o 14.45 w Ossach dzień klarował się jasno jak i kierunek jazdy. Najpierw na Woźniki i Koziegłowy przez Leśną Rajzę, potem Ożarowice, Ossy i powrót w ciemnościach. Dobrze, że lampka ogarnęła temat.
Jaki nastrój taki cel podróży, później jeszcze Tychy i tyle. Dziś totalnie bez koncentracji, bez weny i w ogl wszystko dziś w szarych barwach widziałem.
Rano wstaje, patrzę za okno; jest pogoda to mówię nie ma co siedzieć w domu tylko ruszać trza. I tak po wykonaniu kilku domowych czynności ruszam. Kierunek, hmm Kraków. Jakoś jak pomysłu nie mam to właśnie tam ląduje. Początkowo standardowo gnam przez Velostradę Jaworznicką, Luszowice, Puszcze Dulowską i Zamek Tenczyn. Potem super podjazd pod Nielepice i ląduje w Brzoskwini. Później Morawica, Cholerzyn, Kryspinów i jestem w Krakowie. Na koniec standardowo Zakrzówek, i tyle by było z rajzy dnia dzisiejszego.
Takie coś blokowało mi drogę przez jakieś 4km, dopiero na podjeździe gdzie szerszej się zrobiło ustąpiło
Mówią, że spontany są najlepsze i wiecie co, mają racje te ludki co tak mówią. Dziś zupełnie inna pogoda jak wczoraj, w końcu można było jechać w samej bluzie bez żadnych dodatków pod. Super sprawa, zero opadów i do tego słonko. Takich dni poproszę więcej! Może uda się i jutro i pojutrze; oby bo jakieś plany się krystalizują na ostatnie 2 dni wolnego.
A wracając do samej dzisiejszej jazdy to kusiło pozapi#%?%ać trochę, ale jakoś weny do tego nie miałem. Myślałem o czymś zupełnie innym, więc trzeba było się ograniczyć do rekreacji aniżeli gnać bez pomyślunku. Lepiej tak niż w drugą stronę. Wewnętrznego autopilota z tempomatem nastawiłem i jechałem przed siebie gdzie mnie koła poniosły.
Miało być więcej, a było mniej. Miało nie być kapcia, a był. Miało nie padać, a była ulewa. Miał być powrót na kole do domu, a był pociągiem. Te wszystkie składniki i inne połączone ze sobą dały obraz wypadu ciekawego, obfitującego w przeróżne dziwne sytuacje pod drodze.
A wszystko zaczęło się od kapcia w Zawierciu i 2-krotnego zgubienia Andrzeja na podjeździe, później sklep, telefon i coś tam jeszcze, a na dobicie najpierw mżawka, potem ulewa i wracanie pontonem czytać rowerem wodnym do Zawiercia na pociąg. Żaden z nas nie miał ochoty dalej pływać rowerem po ulicach. Dodatkowym czynnikiem demotywującym był fakt całkowitego przemoczenia. Może gdyby nie ten mały lecz bardzo istotny szczegół wracalibyśmy na kołach, kto tam to wie.
Szkoda tylko bo tempo do Zawiercia było lepsze niż dobre, później zaczęło się chrzanić wraz z nadchodzącymi niespodziankami. Trasa miała potencjał do pociśnięcia konkretnego na mtbku; pytanie tylko kiedy ją powtórzymy by zmyć te wszystkie niesmaki podróżne, które nas spotkały po drodze.
Tym razem to nie moja kolej na kapcia
Zamek Bąkowiec, Morsko
W oddali widać Górę Zborów
Fajna ta ławko-narta
Ponownie nie moje, ot takie wylajtowane kółeczko od przerzutki
W Dolnośląskim pizga, u nas pizga to i ochota na śmiganie odchodzi. Jakoś się jednak przemogłem i wyjechałem na przysłowiową jazdę wokół komina. Dziś to nawet łaskawa była ta nasza aura chodź po ostatnich dolnośląskich mgłach i temperaturach, które nijak się miały do tych jakie Pan Termometr wskazywał stanowczo bym zawrócił do bazy. Na szczęście mgieł nie było, a gdzieniegdzie nawet słonko mnie ogrzewało więc było OK. Stanowczo żądam by oddano nam to ciepełko z ubiegłego tygodnia!
Na pocieszenie zostaje fakt, że u nas nie ma tylu otwartych przestrzeni gdzie wiatr może z Tobą zrobić co tylko chce!
Niby Jesień, a zimnem już pizga
Bieruń Rynek
Chełm Śląski, Smutna Góra
Mój wierny towarzysz podróży, tych bliskich i tych dalszych