Miało być dziś nie jeżdżone, a wyszło zupełnie inaczej. Po prostu odreagować musiałem i tyle! Rower to jest to coś co daje mi zapomnienie i pozwala się wyciszyć! Tak więc po pracy szybkie ogarnięcie własnej osoby, chwila walki z swoją wewnętrzną niechęcią i na rowerze jestem!
Najpierw standardowo do Lędzin przez Mysłowice asfaltem, potem coś mnie tak tknęło i wylądowałem w Lasach Murckowskich. Nie powiem trochę błotka jest i dobrze bo lubię błotko i lubię bokiem polatać sobie. Chodź czasami ma głupota przekracza wszelką fantazję i tak jak dzisiaj mogło się to skończyć na bliskim spotkaniu z drzewem. Za szybko w winkiel na błocie wszedłem i musiałem się bronić i kontrować. Mało brakło i byłby bach, tak blisko, a daleko. Niczego nie żałuje, w końcu takie sytuacje uczą i pokazują, że granica limitu jest daleko :O
W nocy zamiast spać to czuwałem i myślałem nad sam nie wiem czym. Ogólnie to nic nie pamiętam, ale na dobre to wyszło bo wstałem o 8 i mogłem zacząć procedurę startową. Prysznic, śniadanie, itp., itd. i startuje o 9:51. Lekkie zdziwienie miałem gdy ujrzałem na termorurce -3 i drogi mieniące się kryształem; w nocy musiało być grubo.
Nie zrażony tym faktem śmigam na początek w kierunku Jaworzna gdzie to miałem ustalić gdzie chce jechać, i jakoś tak posiało mnie na Kraków. Lecz nie najprostszą drogą, a przez jurajskie klimaty, i tak już w Puszczy Dulowskiej zostałem mega zaskoczony. Koła Authoraka na swojej drodze napotkały dawno nie widziany na nizinach śnieg i lodowisko. Jakoś udało nam się przejechać dość sprawnie ten 5 kilometrowy odcinek i dalej mogliśmy się cieszyć dobrymi asfaltami.
Później Rudno, Tenczynek i Krzeszowice- skąd to zaczynam dzisiejszą przygodę z podjazdami. Najpierw po lekku na Dubie, później już super podjazd na Żary. Nie powiem, może i niezbyt długi podjazd lecz w mojej ocenie bardziej wymagający niż Salmopol. Takie coś to Ja lubię i rozumiem. Potem miał być zjazd, ale wbiłem się na jakieś pola i zaczęła się walka z śniegiem, błotem i lodowiskiem. Na zjeździe do Szklar gdzie normalnie się zjeżdża 7 paczek to dziś ledwo 1 paczkę miałem (1 paczka= 10 km/h). Lepiej było nie kusić losu na tym lodowisku.
Później jeszcze lekki podjazd pod Jerzmanowice i przez kilka drobnych podjazdów w Sąspowie i Woli Kalinowskiej docieram do Ojcowa. W Ojcowie króciutka przerwa pod Bramą Krakowską i dalej w drogę. Zostaje przejechać Dolinę Prądnika, Zielonkę i jestem w Krakowie.
Dziś plany były dwa. Jeden zakładał Pszczynę rowerową, a drugi Tychy spacerowe. Oba udało się zrealizować, ale może by tak od początku ...
A na początku była ustawka o 10 na Wesołej. Szybkie przywitanie i w drogę. Potem Lędziny, Bieruń i kilka innych wsi na drodze wojewódzkiej 931 i lądujemy w Pszczynie. Na rynku popas prawie godzinny i o 13 ruszamy w drogę powrotną. Tym razem przez Radostowice, Kobiór i Tychy. W Tychach się rozdzielamy Ja meandruje jak rzeka na spacer z wyjątkową osobą, a Andrzej na chatę do Mysłowic.
Dzień uciekł szybko, powiedziałbym że za szybko! Ale nic mam nadzieję, że ktoś wymyśli takie coś co będzie wstrzymywało piękne chwilę na dłuższej bo to co miłe zawsze ucieka szybko :(
ps. Dystans razem ze spacerem dlatego też tempo mniejsze :)
Jakoś tak przypadkiem wylądowałem na rowerze. Miał być swoisty leń domowy, a wyszło zupełnie odwrotnie. Tym razem wygrała super wiosna za oknem, fajne warunki więc czemu by ich nie wykorzystać!
No nic dosiadłem Authoraka i w drogę. Celu nie było, więc jak zawsze przed siebie. I tak z bezcelowej jazdy zrobiła się Góra Siewierska i Rogoźnik. Nie ma źle, prawie prawie sześćdziesiąt wyszło. Miało być lajtowo i na luzie i tak też było, jedynie jasności brakuje!
Miała być pauza, a wyszła przypadkowa ustawka na Smutną Górę. Trasa jak trasa, czysty standard asfaltami o małym natężeniu blachosmrodów. Nawet wszędowind mi nie przeszkadzał, leciałem po prostu swoje. Dodając autopilota wewnętrznego zapomniałem, że jest ciemno, zimno i wieje!
Od czego by tu zacząć? Może od początku, którego nie ma. Po prostu wstałem, zjadłem śniadanie i dosiadłem Authoraka albo to on mnie. Hmm, kto tam wie jak to było ...
I tyle jeśli chodzi o genezę wyjazdu. Nic specjalnego, podobnie jak trasa, która się ustalała na bieżąco. Jechałem tam gdzie rowelek skręcić chciał, bo i tak większego wpływu na kierunek nie miałem bo to Authorak w tym związku rządzi i to on nadaje rytm jak i cele. Prawdę mówiąc sam do końca nie wiedziałem gdzie wyląduje. Może poza jednym punktem, ale tu nie wiele do powiedzenia ma- wiadomo kto. I tak najpierw wysiało nas na Lędziny i Chełm Śląski, potem zahaczyliśmy o Libiąż i Oświęcim by następnie przez Bojszowy wylądować w Tychach! Później spotkanie i dalej w kierunku Katowic zapinkalamy.
A co do samej jazdy to jakoś dziwnie się jechało, nie wiem czy to ta pogoda połączona z wnerwiającym wszędowindem czy po prostu brak formy albo brak systematycznej jazdy. Prawdą jest, że niejeżdżenie boli!