Najpierw troszkę pojeździć, czyli: Góra Siewierska, Tuliszów oraz Pogoria IV. Potem do Sosnowca na 10 Zagłębiowską Masę Krytyczną (tak paszport mam ze sobą ha ha hah :P) oraz powrót do bazy z Czeladzi gdzie to tym razem miała meta masy.
Pławniowice po lekku. Wydostać się z Kato to masakra, potem wcale nie lepiej i tak aż do Gliwic! Gdyby nie światła i maruderzy w blachosmrodach była by bajka yhm. Potem cel odhaczony, powrót przez Pyskowcie plus najpierw przyjemna mżawka, a później ulewa. Tripa kończę w Rudzie Śląskiej na szczęście :O
No to lecimy na Pławniowice, jeszcze Taciszów ale tuż tuż za rogiem ...
Miał być Pradziad, ale formy brak więc zgadałem się z Grzegorzem by ogarnąć temat: Kamieniołom Kozy. Temat ogarnięty, kamieniołom zaliczony. Foty zrobione także zostało czynić honory i standardowy zjazd odhaczyć :)
Puszcza Dulowska, Zamek Tenczyn, Dolina Będkowska potem jeszcze poza szlakiem w Ojcowskim Parku Narodowym co zaowocowało mega zjazdem wśród mokrych liści oraz przechodzenie przez potok i do Krakowa przez Skałę :) Cały brudny, ale mega zaciesz :D
Okolice Białej Przemszy na Maczkach
Zamek Tenczyn w Rudnie
Widok z podjazdu, okolice Grodziska w Jerzmanowicach. Drugi najwyższy punkt Jury tu ma miejsce. Pierwsza jest Góra Janowskiego
Po harcach w Ojcowskim Parku Narodowym niezbyt ciekawie wyglądałem, nawet błoto w uszach miałem :D Ale warto było ot tak pojeździć poza szlakami i ten ostry zjazd wśród liści miodzio poezja. Nie przypuszczałem, że na takie fajne rzeczy trafię!
Wymęczone Bieluchowe kaemy :) Nogi nie chcą podawać tempa więc ino lekki rozruch po okolicy, czyli Brzękowice Wał, Piekary Śląskie, Chorzów, Kochłowice oraz nawrót przez D3S gdzie mokradła wylały i przejazdu ni ma!
Szybkie śniadanie, pakowanie i przed 8 zbieramy się na ostatni odcinek tej naszej wyprawy. Początkowo miało być do przejechania coś koło 130km do Brna, ale po drodze wyszło jak wyszło. Trochę górek, mocny boczny wiatr oraz nieszczęsna droga numer 7 i ogromny ruch, a w Mikulovie ulewa doprowadziły do powrotu transportem multimodalnym.
Najpierw autobus do Breclav przystosowany do przewozu rowerów, załatwiony przez Panią sprzedającą bilety w kasie. Szacuuun dla niej, u nas to by przerosło nasze służby! Potem pociąg do Brna, dzięki tym dwom połączeniom zostaje nam czas na obiad! Następnie pociąg do Bohumina i ostateczny pociąg do Rybnika i Katowic. Ta sama relacja więc wszyscy razem jedziemy cugiem, każdy wysiadał gdzie mu bliższej było do chałupy :O
Wyjazd udany: ekipa dobra, pogoda ciekawa, humor dobry i cel zaliczony więc czego chcieć więcej ...
Hostel, w którym mieszkaliśmy miał specjalnie miejsce wyznaczone do parkowania Bicycla :P
Nie ma pojęcia co to, a że wyglądało ciekawie to się fotę machło. Na wyjeździe z Wiednia uchwycone
Po dwóch dłuższych odcinkach pora na coś relaksującego, czyli okolice Wiednia i najwyższy punkt, czyli Góra Kahlenberg. Podjazd jak dla mnie bajka, mogło by być więcej takich wzniesień na trasie, ale wiadomo każdy lubi co innego. Mi wzniesienia w ogóle nie przeszkadzają :D
Poza marginesem: Sama Jazda po Wiedniu to jak dla mnie udręka: multum świateł, ścieżki wąskie, ogromny ruch i nie do końca jasne reguły jazdy pod prąd uliczkami. Ogólnie wygląda to tak jakby ścieżki by na siłę stworzone bez pomyślunku jakiegoś lepszego :O
Takie tam z podjazdu na Kahlenberg hehe ...
Szczyt zdobyty, maszt radiowo- telewizyjny też odhaczony. Jego wysokość to 165m (foty brak)
Jeszcze jeden rzut oka na Kahlenberg tym razem już z dołu
Karuzele też były. Niektórzy się pokręcili, a inni na dole poczekali
i jeszcze trochę Wiednia. Dużo mają do oglądania, ale to lepiej pieszo niż mobilnie; w naszym przypadku rowerem
Drugi dzień wyprawy i wreszcie celem jest główny gwóźdź programu, czyli Wiedeń. Na starcie pogoda łaskawsza niż wczoraj więc każdy jakby bardziej podbudowany i zagrzany do jazdy.
Ruszamy po 8 i od razu na dzień dobry zjazd mocny by za chwilkę okazało się musimy również takie samo nachylenie podjechać, ale już za chwilę ponownie zjazd na horyzoncie aż do samego Uherske Hradiste. Potem zajefajniutką ścieżką rowerową śmigamy aż do miasteczka Veseli nad Moravou, potem wałami nad rzeką Morawa aż do Trójstyku granic Austrii, Czech i Słowacji.
Chwila przerwy, foty zaś i ponownie jesteśmy w drodze. Tylko kawałek Austrii przejechać i w Wiedniu jesteśmy szczęśliwi, że cel został osiągnięty :O