Takie tam ekipowo na Jeziorko Łysina z kilkoma izotonicznymi postojami bo w końcu skwar na dworze co dla niektórych. Skład to Gosia, Marcin, Grzegorz i Ja, a do Tychów jeszcze Paweł
Opalening, plażing i nicnierobing the best był, później już tylko powrót został. Po drodze o pizze zahaczamy i każdy w swoją stronę.
Mnie coś poniosło nieźle i w tempie iście wyścigowym do domu dotarłem. Można, można. Trochę na zakrętach przesadzam przez co tył kilka razy odezwał się, że na limicie w zakręt wchodzę.
Miało być dwiesta dzisiaj, ale od początku sam ze sobą walczyłem czy by w ogóle nie zrezygnować i do domu zjechać.
Uparty jestem więc część planu zrealizowałem i Pławniowice odwiedziłem. W Pławniowicach od razu się okazało, że na Górę Św. Anny za późno wystartowałem.
Przed jutrzejszym górami to by było faux pas! Dystans jakiś tam marny wyszedł w sumie. Na dokładkę cała droga z wiatrem w twarz- istna masakra. Pogoda bajka, słoneczko nieźle operuje to i radość z jazdy jest mega.
Dzwoniła więc czemu nie skorzystać z propozycji i nie pojechać. I tak odwiedziliśmy Lasy Murckowskie plus Lasy Panewnickie. Lekkim kółeczkiem i tempem godnym do rozmowy się turlaliśmy.
Na koniec Marcina spotkaliśmy, Ola pojechała do domku już, a Ja z Marcinem na izo i obgadanie biznesu na czwartek!